Czytelnia

Po słowo do Ojców

Tradycja pukania do tych, którzy mogą wskazać drogę, rozwiązanie, pokierować lub dać przykład jest znana. Sami prawdopodobnie wiele razy prosiliśmy o radę tych, których uważaliśmy za mądrych, wiarygodnych, doświadczonych. W czytelni powinniście znaleźć garść tekstów, które pisane są albo przez ojców pierwszych wieków chrześcijaństwa, albo przez ojców współczesnych, albo … przez współczesne kobiety, które nauką ojców się inspirują. Zapraszam do wyszukiwania tekstów w archiwum lub poprzez menu.

______

Ze książki s. Małgorzaty Borkowskiej OSB

„Abba, powiedz mi słowo”

Tyniec, Wydawnictwo Benedyktynów

Świadkowie prymatu Boga

Idąc po słowo do Ojców, powinniśmy jednak wiedzieć przynajmniej w ogólnym zarysie, do kogo właściwie idziemy? Kim oni są? Odpowiedź wydaje się prosta: to tacy, co odeszli na pustynię. Ale taki zewnętrzny opis niczego nie wyjaśnia. Jeżeli widzę człowieka, który wbija łopatę w ziemię, ale nie wiem, DLACZEGO to robi, to nie wiem także, czy jest ogrodnikiem, czy może hydraulikiem albo saperem; może być równie dobrze terrorystą albo ministrem, który przyjechał zainaugurować uroczyście jakąś budowę.

Jeżeli widzę człowieka, który jak to przywykło się mówić, „porzucił świat”, a nie wiem, co nim kierowało, w jakiej intencji to robił, to mogę się w nim domyślać odludka, malkontenta, ekologa, ukrywającego się przestępcy, obrażonej primadonny – czego dusza zapragnie. Podkreślam tak ten problem, bo wielu (dawniej i dzisiaj) przychodzi do Ojców po „słowo” z zupełnie błędnym pojęciem o tym, do kogo przychodzą.

Fascynuje radykalizm i mądrość Ojców; domyślają się nawet, snując uczone paralele, że coś z tego radykalizmu mogłoby pomóc także i ludziom świeckim albo zaradzić bolączkom dzisiejszych czasów; a jednak źródło tego radykalizmu i tej mądrości pozostaje dla nich zupełną tajemnicą. Patrząc bowiem z zewnątrz na „porzucenie” świata, na rzeczywiste fizyczne oddalenie się od społeczeństwa świeckich (a łatwo zapomnieć, że i mnisi tworzyli, nawet na pustyni, społeczność mającą swoje prawa i wymagania), patrząc na twarde realia ich życia, na posty, brak snu, pożywienia, odzieży, na cierpliwe (a czasem i dobrowolnie) przyjmowane cierpienia – łatwo uznać ich życie za jedną wielką negację. I wtedy rusza machina domysłów: skąd ta negacja? Wtedy mówi się o niechęci, nawet nienawiści do społeczeństwa, do cywilizacji, do ciała, do materii… Ale negacją nie da się żyć. Mówię to nie od siebie, ale od piętnastu wieków doświadczenia monastycznego: Negacją żyć się nie da. Kto próbuje oprzeć swój styl życia na jakimś wielkim mówieniu „Nie”, ten albo szybko dojdzie do wniosku, że są ciekawsze rzeczy w życiu do roboty, albo stoczy się, wedle usposobienia i okoliczności, w cynizm, w narkomanię, w przestępczość. Zespół ludzki, zjednoczony przez wspólną ideę negacji, skończy jako grupa hippisów albo anarchistów. Po prostu takie życie jest sprzeczne z naturą ludzką: i do czegokolwiek by prowadziło, do świętości w każdym razie prowadzić nie może. Świętość jest sztuką afirmacji, bo jest zgodna z naturą ludzką i dla niej zaplanowana.[…]

“Jedną z największych pomyłek, kiedy mówimy lub myślimy o pustyni i pustelnikach, byłoby mniemać, że życie pustelnicze jest kompletną samotnością. Wprawdzie pewien starzec mawiał, że mnich jest „samotny przed obliczem Samotnego”9, ale mawiał to do uczniów, których najwyraźniej miał przy sobie; więc albo własnej nauce nie był wierny, albo też jego słowa należy rozumieć jako nakaz ciągłej koncentracji serca na Bogu, nie zaś fizycznego odosobnienia. Całkowite i pełne odosobnienie zdarzało się niesłychanie rzadko, i nigdy nie było ostateczne: zawsze w końcu znaleźli się jacyś uczniowie lub coraz częstsi goście, a w końcu także mnisi-sąsiedzi. Nawet ci dwaj samotnicy, których abba Makary znalazł w stepach Sudanu, wędrujących razem ze stadem dzikich bawołów z pastwiska na pastwisko10, tworzyli przynajmniej dwuosobową wspólnotę i musieli troszczyć się jeden o drugiego. Wielki Antoni zdołał ukryć się na długie lata, ale nie na zawsze, jak widać z faktu, że św. Atanazy zebrał bez trudu materiał do jego biografii i że tyle jego nauk zanotowano. Zresztą, co było możliwe jeszcze za czasów Antoniego, pierwszego z wielkich pustelników, to stało się nieosiągalne już w pół wieku później, kiedy jego naśladowcami zaludniły się te wszystkie części pustyni, gdzie jakoś udało się żyć. Skupiska mnichów były gęstsze lub bardziej rozrzucone, ale nawet w tym drugim wypadku zagęszczenie rosło. I szybko zrozumiano, że tak jest właśnie dobrze. Zacytujmy kilka pouczeń i opowieści:
Święty Doroteusz cytuje zasadę, głoszoną przez Ojców, że siedzieć w celi to jedna połowa, odwiedzać zaś starców – druga. I wyjaśnia, że samotna modlitwa i praca ustawiają człowieka wewnętrznie, ale dopiero kiedy przebywa on wśród innych ludzi, może sprawdzić, czy zdobyte w samotności skupienie było tylko kwestią nastroju, czy na widok braci niosących zmarłego wyrwała się uwaga, że trudniej jest znosić żywych

Czasem bywało nawet dla indywidualnych możliwości za trudno, i mamy także i taką opowieść, jak to pewien samotnik, który dotychczas żył wśród dzikich zwierząt, na starość przyłączył się do wspólnoty, ale w niej nie wytrzymał i trzeba go było zwolnić, żeby mógł z powrotem odejść pomiędzy bawoły. Niemniej na pustyni przeważało przekonanie, zdobyte drogą doświadczenia, że wspólnota jest mnichowi potrzebna w pierwszym okresie jego życia dla formacji, żeby nie zszedł na jakieś manowce, a następnie jako sprawdzian jego cnoty. W tym sensie prawdziwe było mnisze przysłowie, że „od bliźniego pochodzi zbawienie”

Gdyby któregoś ze starców zapytano, co najważniejsze jest dla życia modlitwy, niewątpliwie odpowiedziałby (ku zdumieniu wielu słuchaczy, szukających jakiegoś wzniosłego wtajemniczenia), że najważniejszy dla życia modlitwy jest nasz stosunek do bliźniego. Uczył na przykład abba Nil, że modlitwa jest dzieckiem łagodności i opanowania; i że cokolwiek się z zemsty uczyniło bliźniemu, to staje się przeszkodą potem w naszej modlitwie”

Małgorzata Borkowska OSB. “Abba, powiedz mi słowo”.