Taki Kościół znam.
Piękny Kościół. Kościół pełen pięknych ludzi poświęconych Bogu i ludziom. Kościół ludzi, którzy dają nadzieję. Którzy wykuwają dobro w swojej codzienności. Kościół tych, którzy nie mają czasu udowadniać, że są w porządku, bo na co dzień za dużo mają roboty. A i też nie widzą chyba powodu.
Człowiek dla Kościoła, czyli dla mnie i dla Ciebie
Spotykam się z nią online. Wróciła z zajęć w przedszkolu a w ciągu dnia miała zajęcia dodatkowo w dwóch innych szkołach. Do tego ma dyżur w kuchni, więc jeszcze kolacje trzeba przygotować a dziś dzień pokuty, czyli jedzenie słabe, ona też słabsza, bo głodna. Jeszcze różaniec, liturgia godzin, pomodlić się w intencjach tych, którzy prosili.
Zaraz po tym zajęcia z trzydziestoparoletnim księdzem. Wstał, jak zwykle o 5:30, potem brewiarz, Msza, śniadanie, lectio divina, a po, czyli od 8:00 lekcje online. I to jak prowadzone! Lubią go bardzo. Widać. Do tego spowiada prawie codziennie, gotuje na parafii, uczy się różnych programów, żeby uatrakcyjnić zajęcia. Po wieczornej modlitwie, przygotowaniu się do następnych zajęć pada. Ale przygotowuje się do moich lekcji. Robi notatki, uczy się. Przeprasza, jeśli nie zdąży.
Po tej lekcji kolejne spotkanie online z proboszczem niewielkiej parafii. Gęsta siwa czupryna i spokojne, łagodne oczy. Od piętnastu lat ten sam rytm, Wczesna pobudka, modlitwa, Msza, czytanie Pisma Świętego, śniadanie, czasem pogrzeb, rzadziej wesele, modlitwa, praca, kancelaria, spowiedź, Msza.
Są jeszcze zajęcia z zachwycającym swoją klasą, spokojem, dobrocią i łagodnością oraz pracowitością profesorem, zakonnikiem, który oprócz znoszenia trudów wspólnotowego życia, jest wykładowcą i naukowcem, ale też duszpasterzem „pełną gębą”. Zawsze gotów służyć, wyspowiadać, poradzić.
Są też misjonarze, misjonarki, są i mniszki. Mniszki, które według opinii nie zaznajomionych z tematem: „nic nie robią”. Gdyby wrzucić tak myślących w monastyczne Ordo, szybko zmieniliby zdanie. Oprócz modlitwy, której sporo, jest jeszcze cała masa innych zadań. Trzeba sprzątać, wyszywać, czasem uprawiać pole, czasem nakarmić świnki. Ot, takie słodkie nic nie robienie. Oczywiście ktoś, kto czerpie swoją wiedzę dotyczącą życia ludzi Kościoła z internetowych przekazów lub wizyt turystycznych w klasztorach nie może zweryfikować poglądów. That’s life. Nie szukasz, nie znajdujesz. Ja poszukałam. I poznałam.
Taki Kościół znam.
Piękny Kościół. Kościół pełen pięknych ludzi poświęconych Bogu i ludziom. Kościół ludzi, którzy dają nadzieję. Którzy wykuwają dobro w swojej codzienności. Kościół tych, którzy nie mają czasu udowadniać, że są w porządku, bo na co dzień za dużo mają roboty. A i też nie widzą chyba powodu.
Taki Kościół znam. Kościół księży i zakonników, którzy nie dosypiali, bo dzieciaki, które były w sekcie głodziły się po kilkanaście dni, bo tak zalecał guru. Kościół sióstr, które wstają przed piątą, żeby pomóc podopiecznym się ubrać, bo sami nie potrafią. Kościół mnichów, którzy rezygnowali z własnego spokoju, żeby porozmawiać z proszącymi o rozmowę, tymi z depresją, tymi z wyrzutami, tymi zrozpaczonymi.
Czy siostrze pracującej w przedszkolu zdarzyło się krzyknąć na rozbrykane dziecko? Na pewno. Czy zabiegany zakonnik zbył przychodzącego wiernego zbyt szybko bo czekało go piętnaście innych spraw? Tak. Czy w tym Kościele nie ma nadużyć bardzo poważnych? Są. Liczne. Czy nie ma innych księży, sióstr i zakonników, których postępowanie zasługuje na ocenę na „nie”? Ależ na pewno. Jednak o tym Kościele trabią teraz wszyscy, stosując chyba kwatyfikator ogólny. Ja chcę teraz dziękować za ten Kościół, który daje nadzieję, który nadal chce mówić mi rzeczy niewygodne. Który nie chce mi się przypodobać, nie chce ratyfikować mojej głupoty.
Kościół dla ludzi
Poznałam też inny Kościół. Ten, którego “nastania” domagają się niektórzy. Kościół księży, którzy poklepują po ramieniu dziewczynę w ciężkiej depresji, mówiąc, że rozumieją jej prawo i decyzję o samobójstwie. Kościół księży, dla których najistotniejsze jest to, żeby powiedzieć przychodzącemu to, co ten chce usłyszeć. Katolicki pogrzeb po eutanazji? Tak, to zapewniają. Oni rozumieją. Oni pomogą.
Jakiego chcesz przyjaciela? Czy takiego, który powie ci to, co chcesz usłyszeć? Czy może takiego, który weźmie Cię za rękę, wyjmie tępy nóż z ręki, przytuli i powie, poczekaj. To nie jest rozwiązanie?
Powinniśmy się bać samych siebie. Ale my się już samych siebie nie boimy. Płyniemy na iluzji naszej dojrzałości, mądrości, rozwagi, iluzji wszechwiedzy. Krzycząc, protestując, wymachując sztandarami z hasłami “precz” twierdzimy, żeśmy racjonalni, że myślący, że odpowiedzialni.
Ja chcę Kościoła, który da mi po głowie, kiedy na skraju przepaści będę przekonywać, że wystarczy tylko wziąć duży rozpęd i przeskoczę na drugą stronę. Chcę Kościoła, który nie ugnie się przede mną, bo akurat jestem w depresji i chcę ze sobą skończyć. Chcę Kościoła Boga żywego. Nie chcę kukiełki. Marionetki w moich rękach.
Ja taki Kościół spotykam codziennie. Bogu niech będą dzięki . I Wam dziękuję.
Dziękuję za Wasze trwanie, za Waszą modlitwę, za Waszą pracę.
Dziękuję Wam, że mimo to, że czasem chcecie sami rzucić to wszystko i robić to, na co akurat macie ochotę, zostajecie.
Dziękuję Wam za Waszą dyspozycyjność. Za Wasze powstawanie po upadkach. Za walkę ze swoimi słabościami. Dziękuję Wam za to, że dalej jesteście w Kościele.
Dziękuję Wam.
Świetny artykuł balsam na duszę. Dziękuję.
PolubieniePolubienie