Logika światowego powodzenia polega na urojeniu; na tej dziwnej pomyłce, że „nasza doskonałość zależy od myśli, opinii i poklasku innych ludzi. Dziwne to istnienie, doprawdy, żyć zawsze w wyobraźni kogoś innego, jak gdyby to było jedyne miejsce, gdzie można wreszcie uzyskać rzeczywistość!
Papillon wypisał sobie cytat z Mertona, z Siedmiopiętrowej Góry. Po tym, jak pochłonął Znak Jonasza Thomas Merton zagościł w życiu Papillona na dobre.
Był chłodny sierpniowy wieczór. Na horyzoncie rysowała się sylwetka. Postać szczupła, płeć nieokreślona, plecak i …tak, to był jakiś habit.
-Abba! Abba!
Papillon stał przed refektarzem.
-Papillon?
-Abba, ktoś idzie!
-Taaa…i…?
-Jakiś mnich albo mniszka, z daleka nie widać.
-I…?
-Nie chce abba zobaczyć?
-Nie chce.
-Aaaa…
-Przygotowałeś salkę na rekreacje?
-Jeszcze nie.
-To przygotuj.
Papillon zerknął w stronę zbliżającej się postaci, westchnął i wszedł na salkę. Była niedziela, dzień wyjątkowy z wielu względów, między innymi z powodu rekreacji. Papillon włożył pizzę do piekarnika, rozłożył talerze, wyjął sok z lodówki i dokładnie w momencie, kiedy upuścił karton do salki wszedł gość.
-Szczęść Boże!
Papillon stał i parzył. Gość chrząknął.
-Szczęść Boże, gdzie znajdę ojca Motyliona?
-Ojca Motyliona…a, tak. Jest w kaplicy.
-Świetnie.
Po wyjściu nowoprzybyłego gościa Papillon szybko wytarł podłogę i umył ręce. Po dwóch minutach stał przy drzwiach kaplicy i z miną skupioną i różańcem w ręku wolno przechadzał się pod oknami. I podsłuchiwał. A słychać było świetnie.
-Piotr, co Ty tu robisz?
-Przyjechałem sprawdzić, jak się miewasz, Motylionie! Kopę lat a w kurii mówili, że dobrze sobie tutaj radzisz no i pomyślałem…
-Że przyjedziesz i powspominamy dawne czasy?
-No…hola, hola. Motylion. Ja tu jak do brata, z miłością a tutaj takie przyjęcie!
– Piotr, przecież nie odzywaliśmy się do siebie dwadzieścia lat!
-Pora to nadrobić, przyjacielu!
Abba wyszedł i przystanął przed drzwiami.
-Łaski pełna, błogosławionaś Ty między niewiastami i…
-Papillon?
-Tak, abba?
-Od kiedy Ty różaniec pod kaplicą odmawiasz?
-Akurat wracałem ze spaceru i …no i abba wyszedł.
-Ech, Papillon, mógłbyś przynajmnieć nie wykorzystywać różańca jako pretekstu do topornego kłamstwa…kończ, pizza się spali.
Pół godziny później bracia siedzieli przy stole. Rozmowy, śmiechy, orzeszki i …gość.
Abba Motylion wstał.
-Bracia, chciałem wam przedstawić naszego gościa, ojca Piotra. Ojciec Piotr pracuje w kurii, znamy się wiele lat. Przyjmijcie go, jak pisał św. Benedykt, jak samego Chrystusa. Przyjechał na klika dni.
-Na dwa tygodnie…
-Przyjechał na dwa tygodnie…
Ojciec Piotr odsunął krzesło, chrząknął i wstał.
-Drodzy bracia, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Zapadła cisza.
-Na wieki wieków! – wypalił Papillon i uratował sytuację.
-Jak wspomniał abba Motylion, pracuję w kurii. Zajmuje się sprawozdaniami finansowymi, wnioskami, jestem doradcą biskupa i wizytatorem. Słyszałem o waszej wspólnocie pustelników wiele rzeczy i postanowiłem przekonać się, czy rzeczywistość jest istotnie taka, jak opisują ją u nas w kurii. Dlatego chciałem was prosić, żebyście nie zwracali na mnie uwagi. Niech wam Bóg błogosławi i niech was prowadzi prostymi drogami.
-Amen! -wyrwał się ponownie Papillon.
-Dziękujemy, ojcze Piotrze. Błogosławionego pobytu w naszej wspólnocie.
Po chwili bracia wrócili do opowiadania kawałów, gier planszowych i uszczypliwych uwag. Czyli, zgodnie z prośbą, nie zwracali uwagi na ojca Piotra.
-Motylion, wybacz, muszę odmówić nieszpory.
-Oczywiście, Piotrze. To do zobaczenia na nocnej adoracji? Swoją pustelnię znajdziesz zaraz po prawej stronie.
-Do zobaczenia.
Ojciec Piotr wyszedł, odszedł na bezpieczną odległość i wyciągnął smartfona.
-Księże biskupie? Chciałem się zameldować. Mam księdzu biskupowi kilka rzeczy do przekazania.
I tak oto rozpoczął się nowy rozdział w życiu pustelni i w życiu abby. Abba znał ojca Piotra wiele lat. Wiedział, że specjalnością ojca Piotra było wyszukiwanie dziury w całym. A tym razem, jak przypuszczał abba Motylion, ojciec Piotr miał na to oficjalne pozwolenie biskupa.
-No to pozamiatane. – wymruczał wychodząc z salki abba.
-Abba, co abba powiedział?
-Papillon, czy ty naprawdę musisz za mną wszędzie chodzić?
Papillon posmutniał i spuścił głowę. Chciał dobrze, chciał abbę pocieszyć.
-No już, przepraszam, Papillon. Jestem trochę zdenerwowany.
-Coś się stało?
-Nic, dziecko. Wszystko dobrze. Do zobaczenia jutro, u mnie, na kawie.
-Do zobaczenia, abba!
Papillon wiedział, że nie wszystko było dobrze. Przypomniał sobie sposób radzenia sobie ze smutkiem, który ćwiczył od niedawna. Poszedł do kaplicy…
Abba natomiast usiadł w celi i otworzył Regułę św. Benedykta. Jasne i konkretne wskazówki monastycznego ojca przynosiły mu zawsze ukojenie.