Abba Motylion i…zbrodnia i kara.

Autentyczne spotkanie człowieka z Bogiem, choćby nie było znane, jest zawsze w dziejach ludzkości wydarzaniem.

Na tym tajemniczym styku rodzi się owa zadziwiająca płodność duchowa i owa szczególna zdolność prowadzenia ludzi do Boga.  Bo człowiek, który spotkał się z Bogiem prawdziwie, w pełnym znaczeniu tego wielkiego słowa, staje się innym człowiekiem.

abba Motylion zakończył spotkanie z uczniami cytatem ojca Piotra Rostworowskiego, eremity.

W celi starca zapadła cisza. Uczniowie patrzyli na abbę. Po wizycie biskupa, która zakończyła się dnia poprzedniego, pustelnia pogrążyła się w ciszy. Do zakończenia adwentu pustelnia miała przedstawić sprawozdanie finansowe, program formacyjny nowicjuszy i wprowadzić poprawki do istniejącej reguły życia w pustelni. Uczniowie, którzy do tej pory traktowali obserwancję z dużą dozą swobody, zostali postawieni przed koniecznością podjęcia radykalnych decyzji. Szczgólnie zaniepokojony był Papillon.

-Abba, czy mogę teraz zająć chwilę?

-Nie teraz, Papillon. Przyjdź do mnie po Mszy świętej.

Papillon nie miał już śmiałości nalegać, prosić, wymagać atencji. Nigdy, do tej pory, nie widział starca tak skupionego i poważnego. Papillon zerknął w stronę kaplicy, zamknął drzwi i przystanął.

Przed kaplicą stał ojciec Piotr.

-No nie! Nie będę patrzył jak abba się zadręcza! Dosyć! – pobiegł w stronę winowajcy.

-Papillon! Dobrze, że jesteś! Kawy zabrakło w ekspresie. Mógłbyś przynieść? A…i skończył mi się papier toaletowy.

-I dobrze!

-Papillon?!

-Niech ojciec sam sobie skoczy po papier. A najlepiej niech ojciec skoczy do kurii i już nie wraca. Oskarżać abbę o zaniedbania! Chyba ojciec powinien zrobić rachunek sumienia! Wstyd i skandal! – ojciec Piotr oniemiał. Ale tylko na sekundę.

-Tego już za wiele! Brat pójdzie ze mną! – Papillon nagle uzmysłowił sobie, co powiedział i cofnął się o kilka kroków.

-W tej chwili! Do mnie! – ojciec Piotr chwycił różaniec i rękaw bluzy Papillona. – Do kaplicy! I to już!

Papillon spanikował. Wyrwał się i zaczął biec. Biegł, biegł i biegł. Minał swoją pustelnię, minął krzyż, potknął się o kamień i padł jak długi.

-Aaaaa! Aaaaauuuu!

Krzk Papillona odbił się echem o drzewa i wrócił do Papillona. Nikt inny nie mógł go usłyszeć. W panice Papillon zdążył oddalić się od pustelni co najmniej trzy kilometry. A teraz leżał i kwilił.

-Matko Boska! Rany boskie! Złamałem! Nos złamałem!

Tymczasem wzburzony ojciec Piotr zdążył złożyc oficjalną skargę biskupowi i zażądać wydalenia Papillona z pustelni.

-Abba! Biskup nakazuje wydalić jednego ucznia! I to natychmiast!

-Piotrze?

-Twój drogi uczeń nie dość, że mnie obraził, to jeszcze zingnorował moją sugestię, oberwał mi kawałek rękawa i uciekł!

Abba Motylion zamarł. Nie musiał pytać, któremu uczniowi udało się obraźić ojca Piotra.

-Dobrze, Piotrze. Gdzie on jest?

-Nie mam pojęcia. Po tym, jak mi zniszczył habit, pobiegł i zniknął.

-Zajmę się tym. I wybacz.

-Lepiej żeby go już nie widział. Ma zniknąć i to na dobre!

Abba wrócił do swojej celi, wyciągnął komórkę z szuflady i wykręcił numer.

-Księże biskupie?

– A, to ty, abba…w sprawie tego młodego?

-Księże biskupie, chciałem prosić o złagodzenie kary. Chciałbym sam zająć się ukaraniem Papillona. Wyłączę go z życia wspólnotowego, modlitw i posiłków. Umieszczę go w dawnej celi ojca Bolesława i po dwóch tygodniach, jeśli nie zmądrzeje, będzie musiał odejść.

-Hm…nie wiem. Nie ufam twoim uczniom, ale ufam twojemu rozeznaniu. Niech tak będzie, ale nie dwa tygodnie, tylko tydzień. Albo się w tydzień nawróci, albo go odeślesz.

-Dziekuję, księże biskupie! Dziękuję!

Słońce zaszło, uczniowie zasnęli, a Papillon siedział na skraju lasu. Bał się wrócić. Bał się zostać. Chwycił go paraliż. Nos bolał, ale bardziej bolało Papillona to, że nikt go nie szukał.

-Nic tu po mnie. W nocy się spakuję i tyle. Nikomu tutaj nie jestem potrzebny. Tylko zawadzam. – westchnął i położył się na trawie. Był wykończony. I wystarszony. Las szumiał, skrzeczał, szeleścił i pohukiwał.

Jedyne co przyszło Papillonowi do głowy to psalm 4. Znał na pamięć.

-Kiedy Cię wzywam, odpowiedz mi Boże, który wymierzasz mi sprawiedliwość.  Tyś mnie wydźwignął z utrapienia, * zmiłuj się nade mną i wysłuchaj moją modlitwę…

Resztę psalmu Papillon wyrecytował we śnie.

Jak długo będą ociężałe wasze serca, mężowie? *
Czemu kochacie marność i szukacie kłamstwa?
Wiedzcie, że godnym podziwu czyni Pan swego wiernego, *
Pan mnie wysłucha, gdy będę Go wzywał.
Zadrżyjcie i już nie grzeszcie, *
rozważcie na swych łożach i zamilknijcie.
Złóżcie należne ofiary *
i miejcie nadzieję w Panu.
Wielu powiada: „Któż nam szczęście ukaże?” *
Wznieś ponad nami, Panie, światłość Twojego oblicza!
Więcej wlałeś radości w moje serce *
niż w czasie obfitych plonów pszenicy i wina.
Spokojnie zasypiam, kiedy się położę, †
bo tylko Ty jeden, Panie, *
pozwalasz mi żyć bezpiecznie.

 

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: