Abba Motylion. Koniec. Początek.

Papillon przeszedł już spory kawał drogi. Policzył. Od pustelni, od abby, od ojca Piotra, od braci dzieliło go pięć godzin marszu po błotnistej ścieżce. No i deszcz. Deszcz padał od rana. Ale perspektywa powrotu, kawy z abbą, naprawienia krzywd i startu, nowego startu dawała wystarczającego kopa do marszu i modlitwy Jezusowej.

-Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem.

Papillonowi nadal brakowało około pięciu miliardów lat do bycia hezychastą.  Nie przygotował przemowy. To, co w rekluzji było jasne, postanowienia poprawy spisane pomiędzy rozpalaniem pieca a myciem kubków, teraz wydawały się lichą podróbką oryginału, który został tam, w środku lasu, w centrum nikąd.

-Dam radę. Muszę pamiętać o tym bażancie. I wdzięczności. Abba. Abba mi pomoże.

Ojciec Piotr – Papillon. Runda ostatnia

Podczas kiedy Papillon był jeszcze w głębokim lesie, Ojciec Piotr rozpoczął spotkanie braci w pustelni. Abba Motylion protestował, prosił żeby poczekali na Papillona. Ojciec Piotr jednak powiedział, że za godzinę musi być w kurii. Przedstawi decyzję biskupa, pożegna się z Iwanem i jedzie.  Iwan przekaże resztę, ma list polecający – tłumaczył ojciec Piotr. Nie było rady.

-Bracia, rozpocznijmy modlitwą św. Efrema.

Panie i Władco żywota mego!
Nie dawaj mi ducha próżniactwa,
zniechęcenia, chciwości,
panowania i gadatliwości,
Za to obdarz mnie, Twego sługę,
duchem wstydliwości,
skromności, cierpliwości i miłości,
O, Panie i Królu!
Spraw, abym widział
moje przewinienia
I nie potępiał brata mego.
Albowiem Tyś błogosławiony jest
na wieki wieków. Amen.

Modlitwa wybrzmiała. Ojciec Piotr chrząknął.
-Bracia, po rozważeniu….To znaczy po modlitwie i rozważeniu wszystkich okoliczności, po konsultacji z naszym biskupem mogę przekazać Wam decyzję kurii. Brat Papillon zostaje odesłany z pustelni natychmiast.
– Ale dlaczego? – wyrwał się  brat Cumullus.
– Pytania kierujcie, bracia, do abby. Proszę również o spakowanie jego rzeczy i zwolnienie pustelni nowemu bratu kandydatowi, Iwanowi. Spodziewam się, że zrobicie to jak najszybciej. Najlepiej jeszcze przed powrtem brata Papillona. To wszystko. Niech Pan Bóg poprowadzi Papillona swoimi ścieżkami poza pustelnią. Amen.
Bracia wyszli z kaplicy. Zawrzało. Wspólnota zaczęła szemrać. Tymczasem na szemranie nie było czasu.

Pusta pustelnia

-Cumullus! Pomóż mi proszę spakować rzeczy Papillona. Mam już pudła.
Po godzinie pustelnia Papillona była pusta. Idealny stan dla pustelni. Gorszy dla Papillona. Abba Motylion odwołał rekreacje, wiedząc że będą powodem jeszcze większych emocji. Poza tym trzeba było zainstalować Iwana.
Zgodnie z instrukcją z kurii abba Motylion nie mógł powiedzieć Papillonowi niczego, poza tym, co zostało spisane w liście. Nie mógł też dać mu pieniędzy na nowy start. Miał też powstrzymać Papillona przed pożegnaniem się ze wspólnotą.
To wszystko działo się tak szybko, że starzec przez chwilę miał nadzieję, że to sen. I wtedy na ścieżce pojawił się Papillon.
-Abba!!! Abba!!! – zaintonował przyjaźnie i z ulgą Papillon.
-Dziecko moje…
-Abba! Ja przepraszam. Zachowałem się jak dureń. Gdzie ojciec Piotr? Chciałem go też przeprosić. No i się wyspowiadać….
-Dziecko.. – abba wziął Papillona za rękę – chodź do mnie. Napijemy się kawy.
-Kawy? Teraz? A co z przeprosinami?
-Spokojnie…

Ostatnia kawa przed końcem tego świata

– Uff. Abba. Żeby abba wiedział. Mordęga. Zimno tam, same ziemniaki i cebula. Ale ..No właśnie. Ale po kilku dniach w nocy pojawił się jakiś staruszek. Może miał z piędźciesiątkę. Pojawił się zniknął, ale zostawił upieczonego bażanta!!! Nieźle, nie?! I ten bażant mnie nawrócił.
Abba nie mógł powstrzymać wzruszenia. Jak będą wyglądały jego poranki bez papillonowego wołania z oddali? A kawa? Już przyzwyczaił się do wspólnych kaw.
-No to gdzie ta kawa abba?
-Zrób mi może, dobrze?
-Eeee. nie…to ja wróciłem a abba sie stęsknił. Dziś abba mi robi kawę!
– Papillon….
– Abba, a wszystko ok? Bo jakoś słabo abba wygląda? To z tęsknoty tak abba zmizerniał?
-Dziecko…
Po pięciu minutach hebanowa, mocna kawa stała na stole. Abba Motylion chwycił się kubka jak ostatniej deski ratunku. Wyciągnął list.
-Muszę ci coś przeczytać, Papillon.
-Hm?

Dokąd teraz? Cel a cela. 

Papillon wisiał na ramieniu abby. Abbie było niewygodnie i ciężko. Nigdy nie radził sobie z wieszającymi się na ramieniu. Nie radził sobie to znaczy unikał jak ognia. Ale Papillon… Papillon właśnie dostał wiadomość, która zabrała nadzieję. Zdemolowała wnętrze papilonowego nowego świata.
-Abba…co ja teraz?
– Wracaj do domu. Wracaj, cokolwiek miałoby cię tam czekać. Podzwoniłem już po twoich starych pracodawcach. Zaczynasz dziś.
-Ale?!!!!
Motylion pobłogosławił Papillona. Ze spiżarni wyciągnął dwa pudła przygotowanych dla Papillona kasz, puszek, ziemniaków, sosów, zup w proszku i wszystkich rzeczy, które udało mu się w ostatniej chwili wrzucić do bagażu.
Pan Gałązkowski podjechał Audi. Wpakowali bagaże. Papillon nie mógł wejść do kaplicy. Trwały modlitwy.
-Abba..
-Papillon.
I to miał być koniec.

Pierwsza kawa po końcu tego świata

Była godzina trzecia rano. Papillon wrócił z pracy i od kilku godzin rozpakowywał to, co skrzętnie spakował abba i Cumullus. Był tam krucyfiks. Ten, na który często patrzył i przy którym zasypiał.
-No i powiedz mi po co to wszystko?! Po co Ty mnie wyciągnąłeś ze świata, z mojego starego kojca do nowego, do lepszego?! Wyciągnąłeś mnie z mojego starego wdzianka, już, już zaczynałem lubić nowe… a teraz nie chcę starego a nowego miec nie mogę… Co mam robić?! Jezu? Kocham Cię jak cholera, ale jak ja to mam ogarnąć?!
Wtedy Papillon pomyślał o tym, co przez ostatnie miesiące zawsze przynosiło ulgę.
-Kawa….tak. Abba też niedługo wstanie. To wypijemy ją sobie razem. Tak….duchowo…
Otwierając puszkę z Lavazzą, którą starzec przemycił do rzeczy pakowanych na szybko, Papillon zobaczył też, że na pokrywce jest karteczka. A na karteczce widniał napis.
Do abba Mojżesza w Sketis dołączył pewien brat i prosił go o naukę. Starzec powiedział mu: „Idź i zamieszkaj w swej celi, a ta nauczy cię wszystkiego”.
Kiedy Papillon nalewał sobie drugą filiżankę abba Motylion sączył pierwszą i modlił się. Spodziewał się trudności. Wielu trudności. Ale postanowił już dawno, że nie zostawi Papillona. Nigdy, przenigdy i nigdzie. Gdziekolwiek by byli, cokolwiek by się wydarzyło.
-Hm…Dziecko. Maryjo, opiekuj się dzieckiem..
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: