-Co znowu?!
Papillon wstał, mamrocząc i fukając na wszystkie strony. Od tygodnia fukał i nie wstawał. Raz fukał ze złością, raz ze smutkiem, innymi razy ze zmęczenia. Jedno było niezmienne – Papillon fukał. Położyło go w Wielki Poniedziałek. Wszystkie nadzieje, jakie wiązał z czasem oczekiwania na Wigilię Paschalną, nadzieje na pełną pocieszenia modlitwę, na przeżycia mistyczne, padły razem z nim.
Wielkie oczekiwania. Tak, Papillon miał ogromne oczekiwania i ogromnie malutką, czasem niedostrzegalną dla innych, dozę cierpliwości.
-No i co tym razem? Wysypka czy spuchnięte policzki?
Zauważył jednak, że ból który pulsował w dłoniach, skroniach i stopach ustał prawie zupełnie. Żyły Papillona od Wielkiego Czwartku postanowiły wychynąć i zaprezentować się w całej okazałości. Do tego najwyraźniej miały zamiar boleć bez przerwy i wprawiać, i tak już roztrzęsionego Papillona, w przerażenie.
W miejscach najbardziej wrażliwych zsiniał i tylko zastanawiał się czy to sprawka leków, które przepisał mu podstępny lekarz.
-Na pewno. Służba zdrowia! Służba niezdrowa. Proste.
Abba Motylion dopytywał się regularnie o stan ucznia i był zaniepokojony. Nie nadążał za zmiennymi stanami drogiego ucznia. Wydawało się, że Papillon się uspokaja, nabiera siły, spokoju a tu nagle….
Od Wielkiego Czwartku Papillon to leżał, to spał, to oglądał filmy kryminalne i tylko pomiędzy jedną wersją Mission Impossible a drugą wzdychał do Pana.
-Tak, wiem, obrócisz to wszystko na dobre. Może nawet to jest dobre…
Nagle przyszła mu do głowy zaskakująca myśl.
-Taaa, to nie ja teraz przychodzę do Ciebie. Ty przychodzisz do mnie…
Przeleżał Wielki Czwartek, bez sił. Przeleżał Wielki Piątek. Sobota przyniosła ulgę. Papillon wstał, przygotował kawę i odetchnął. Ból ustał. Żyły wycofały się w większości na swoje stare pozycje. Wróg pokonany. Papillon natarł na brud, który przeleżał razem z nim do soboty. Kiedy Papillon leżał na łóżku, brud leżał, znacznie spokojniej, na podłodze. Walka trwała krótko i trzeba przyznać, że nie było to pełne zwycięstwo. Jednak sama próba ataku była godna podziwu.
Starzec, słysząc odgłosy walki, odetchnął. Po trudach liturgii, spowiedzi, przygotowań, nocnych modlitw, postu, abba Motylion był wycieńczony. Im dalej w Triduum, tym trudniej mu było przygotowywać sobie kawę, tracił rezon, tracił siły. Dziś miał kolejny raz zmierzyć się z tłumem spowiedzi last-minute, all -inclusive.
Jednak pocieszył go stan ucznia. Pocieszała go myśl, że zmartwychwstała nadzieja.
-To wszystko Tajemnica. I niech tak będzie. Niech tak, mój Panie, będzie. Prowadź mnie tam, gdzie ja już nie widzę, niech mnie prowadzi Twoje światło.
-. Abba! Kawa?
-Kawa