Uczniowie abby Motyliona już dawno temu założyli profile na Facebooku, zwanym rownież familiarnie Fejsbukiem. Powodów było bez liku. A to poszerzanie teologicznych horyzontów, podtrzymywanie duchowych więzi, głoszenie Dobrej Nowiny, jednoczenie się z całym światem….
Zdarzało im się w związku z tym wpadać w fejsbukowe mistyczne ekstazy, kontemplować cudze profile, medytować słowo na czyjejś ścianie.
Ich zaangażowanie w fejsbukowe życie duchowe było duże. Dość powiedzieć, że gdyby ilość kliknięć na zdjęcia i wpisy równała się ilości aktów strzelistych ,ich modlitwy wystrzeliłyby do nieba jak statek Apollo 11. A tak wystrzeliwały w wirtualną galaktykę i zatrzymywały się na ścianach.
I oto abba Motylion, świadomy tego wszystkiego i powodowany ojcowską miłością, założył swój profil. Od razu setki nieznanych mu bliżej osób zarzuciły go prośbą o dodanie ich do grona znajomych. Fanki przysyłały wiadomości, fani wnosili prośby i wszyscy bez wyjątku, natychmiast chcieli ogrzać się w mądrości i łagodności naszego abby Motyliona.
Starzec kiwał głową i próbował naciskać kolejne ikony. Do tej pory ikony kojarzyły mu się niezmiennie ze sztuką sakralną i ikoną Matki Bożej, przed którą codziennie modlił się rano. Powoli jednak starał się przyswajać definicje obrazków i znaczków. I dumał.
Kilka razy udało mu się nawet zalajkować kilka postów.
Jakiż był zadowolony! Cieszył się jak dziecko z nowej zabawki. Mijały dni a Abba Motylion opanował nawet sztukę dodawania zdjęć. Starzec nie chciał się do tego przyznać, ale powab mieszanki fejsbukowej pozornej intymności i ekshibicjonizmu stawał się kuszący. Dreszcz emocji wstrząsał jego ascetycznym ciałem kiedy widział jak jego posty zdobywają wielbicieli a on sam, co tu ukrywać, jest bardzo popularny.
Jednak fejsbukowa zwodnicza idylla nie trwała długo.
Na szczęście dla Abby Motyliona jego atrakcyjne posty zaczęły, nie wiadomo dlaczego, znikać z jego profilu. Klikał raz po raz, próbował i jeszcze raz klikał. Ikonki się jakby zgadzały, robił wszystko jak trzeba. I nic! Powód był prosty. Im dalej starzec brnął w fejsbukowe chaszcze tym szybciej wszystkie ikonki zlewały się w jedno i abba nie mógł już rozróżnić lajka od posta.
Im dłużej klikał na ikonki, tym bardziej tęsknił do ikony. Do tej, której obraz wyrył mu się w sercu jak żaden inny. Do ikony Matki Bożej, która pocieszała go i prowadziła w codziennych zmaganiach, także w zmaganiach z fejsbukiem.
„Uffff. No tak.” Abba Motylion otarł pot z czoła, emocje zaczęły opadać. „Jakże to ja mogłem dać się tak oszukać! To dobrze, że mnie wykluczyli….”. Przypomniał się starcowi psalm 119.
Dobrze to dla mnie, że mnie poniżyłeś, *bym się nauczył ustaw Twoich.
Starzec opadł na krzesło, przeczesał gęste i wygolone na krótko włosy. Zamknął komputer. Włączył nieprzeszkadzającą mu myśleć muzykę i otworzył książkę. Pokój ogarnął jego czyste serce.
Od tamtego pamiętnego dnia relacja abby Motyliona z Fejsbukiem była taka, jak jego relacja z miską owsianki. Regularna, bo konieczna, ale pozbawiona skrajnych emocji.
Abba Motylion i… by Aleksandra Eysymontt is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License.