Boga lepiej nie lubić.
Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami.Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach.
W Księdze Powtórzonego Prawa, w rozdziale szóstym, znajdziemy wersety, które stanowią pierwszy fragment modlitwy porannej i wieczornej każdego pobożnego Żyda „Shema Izrael”. Odmawiając tę modlitwę o poranku modlący przypomina sobie, że Boga ma miłować. Miłować, nie lubić.
Lubić Boga czy nie lubić?
Wydaje się, że kiedy już świadomie chcemy podążać drogą wiary i tym samym podążać śladem Tego, który nas umiłował, nie da się Boga lubić. Można lubić ozdoby choinkowe, pisanki wielkanocne, odpustowe ciastka na parafii, ale Boga? Jeśli nasza wiara miałaby być lubieniem Boga, to przejadłaby się nam jak wspomniane ciastka lub śledź z cebulką. Dlatego lepiej nie lubić Boga. Bo to oznacza, że nam On „smakuje” tylko do czasu. Jest szansa, że się nam „przeje”.
Jest fajnie
Życie wiary nie jest życiem skoncentrowanym na odczuciu. Czy ja akurat lubię ten moment, kiedy próbuję się modlić? Czy jest mi fajnie? A podczas Mszy świętej? Fajnie jest? Jak jest fajnie, to może się okazać, że nie jest prawdziwie.
Są takie okresy w naszej wierze, w naszym życiu, kiedy ostatnią rzeczą, do której chcemy siąść, to modlitwa. Nie mamy siły, czasu, a nawet ochoty siąść z Bogiem. Wolimy siąść z winem, z filmem, z książką, z przyjaciółmi.
Czy to istotne? Nie. To w moim życiu wiary nie ma znacznia. Jeśli jestem z Bogiem to nie muszę lubić z nim być. Rzeczywiście piękne w tym jest to, że kiedy nie mam ochoty, On jest. I Jego właśnie nie interesuje czy Go lubię. Jego znacznie bardziej interesuje czy z Nim postanawiam być. Z miłości.
Pocieszenia a cierpienia
Jest jakiś niezwykle mocny i zwodniczy jednocześnie imperatyw szukania w Bogu łatwizny. Szukania w wierze sympatycznych momentów, prostych rozwiązań, łatwego zaspokojenia duchowych potrzeb.
Nie mówię tu o poszukiwaniu wynikającym z głębokiego kryzysu, z choroby, z sytuacji prawdziwie po ludzku nie do rozwiązania. Takie okoliczności najczęściej wyzwalają najprawdziwszą modlitwę, która jest krzykiem tak prawdziwym, że przeszywa Serce Boga.
Najbardziej sprzyjającym wzmacnianiu miłości momentem jest najczęsciej kryzys. Takim kryzysem jest często cierpienie. Ale bywa nim także duchowa niemoc, jakieś zniechęcenie. To ono paradoksalnie może pokazać nam konieczność miłości. To taki moment może odrzeć nas z szukania w wierze siebie i tylko siebie.
Dlatego właśnie Boga lepiej nie lubić
Jeśli zadowolimy się lubieniem Boga, jeśli będziemy szukać miejsc, ludzi, okoliczności w których tego, spersonalizowanego do naszych potrzeb Boga będziemy budować dodając lub odejmując Mu jakieś akurat potrzebne nam cechy, możemy przeżyć życie realizując swoją wersję wiary w Boga.
Ale to będzie podróbka. Jakiś okrojony twór. Jakiś bożek, który, jeśli dobrze się postarać, będzie służył nam i dostarczał potrzebnego pokarmu. W zależności od tego, jakiego pokarmu akurat będziemy szukali – czasem będzie to sympatyczna modlitwa, czasem przyjemne życie wspólnotowe, czasem jednak też chęć odwetu, źle rozumiana gorliwość, a nawet zawiść, zło i grzech.
Dopóki nie zgodzimy się na to, że nie chodzi o nas, że nie chodzi o to, czy my będziemy Boga i Kościół lubić, dopóty grozi nam życie w iluzji. Dopóki nie zgodzimy się na miłość, i to miłość która nas wyprzedziła, na miłość Chrystusa Ukrzyżowanego, dopóty będzie w nas pustka, której nie zapełni żadna, lubiana przez nas, praktyka religijna.
Szczególnie Wielki Post właśnie jest tym okresem, w którym możemy odkryć jak dalece miłość wykracza poza kategorie komfortu. Ale wykracza poza nie tak, że prowadzi do głębi szczęścia, głębi miłości. Tam, gdzie nigdy nie zaprowadzimy się sami. Tam zaprowadzić nas może jedynie Bóg, ale trzeba Mu na to pozwolić.
Trzeba wypuścić z rąk nasze katalogi modlitw, kościołów i ulubionych księży. To wszystko nie wystarczy. Ba, może nam autentycznie zagrodzić drogę do wiary, która jest miłością. Do takiej wiary, w której niekoniecznie lubimy Boga. My nie chcemy, nie możemy Go przestać kochać, choć pewnie często byłoby łatwiej.
W jakimś momencie tej drogi przyjemność z obcowania z Bogiem jest czymś, co nie jest związane w żaden sposób z przyjemnością zmysłową, uczuciową. Zmysły, uczucia, a nawet rozum stają wtedy jakby podporządkowane prawdziwemu szczęściu i przyjemności, która jest tak dalece inna od wszystkiego, co znamy, że nie do opisania.
Wtedy wszystkie znane dotychczas kategorie tracą sens. Pozostaje jedna. Miłość. Taka, która nie jest ograniczona ludzką miarą – czasu, szerokości, głębokości, ilości. To Miłość, która jest wiecznym tu i teraz. I której nie da się objąć. Można tylko zostać przez nią objętym.
Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie». (J14, 27)