Abba Motylion II. Na wojnę!

Na wojnę!

Papillon, rzecz jasna, nie poddawał się łatwo. Po tym, jak o. Piotr zainterweniował i decyzją biskupa wydalił go z pustelni pozostawało Papillonowi kilka opcji. Pierwszą i oczywistą było spotkanie się z biskupem. Żeby do spotkania doprowadzić Papillon ukuł oczywiście niezawodny plan. Napisze, że koniecznie potrzebuje rady. Kiedy przyjedzie poradzi biskupowi, jak szybko i skutecznie może odwołać swoją decyzję rysując przed biskupem szereg korzyści płynących z takiego posunięcia. Jaki był ten szereg tego Papillon jeszcze nie wiedział, ale nie było chwili do stracenia. Trzeba było działać i to już.

„Jego Ekscelencjo, Księże Biskupie,

Jestem w trudnym położeniu i bardzo potrzebuję rady. Spotkanie z Jego Ekscelencją wydaje mi się dla mnie jedyną szansą na rozwiązanie mojej trudnej sytuacji.

Z Panem Bogiem,

P. Voila”

Papillon uznał, że biskup nie jest w stanie zapamiętać imienia i nazwiska każdej niepoprawnej owieczki. Nie narazi się na zły start. Znalazł adres sekretarza biskupa i wysłał maila. Teraz trzeba było się czymś zająć. Na przykład przygotowaniem tagliatelle con frutti di mare. Okazało się, że biskup nie ma akurat specjalnie dużo do roboty, bo po godzinie Papillon dostał odpowiedź.

„Zapraszamy jutro o godz. 11.00 jeśli ten termin Panu odpowiada.”

Takiego tempa Papillon nie przewidział. Makaron był gotowy, owoce morza pływały w delikatnym sosie z czosnku.

„Bardzo dziękuję za szybką odpowiedź. Termin mi odpowiada.” – odpisał i usiadł.

– Odpowiada, odpowiada….zjeść, zatankować, pomyśleć. Może jednak tylko zatankować…

Oczywiście myślenie mogłoby się przydać, ale jeszcze przed wysłaniem maila. Teraz, cóż, prawdopodobnie lepiej było nie myśleć. Był wieczór. Rano paln wydawał się być genialny. Im bliżej jednak było godziny zero tym więcej znaków zapytania. Papillon uznał, że dobrym sposobem na te znaki zapytania będzie obejrzenie kilku odcinków serialu kryminalnego „Niebieska krew”. Po czwartym odcinku był już na tyle znużony, że łatwo przyszło mu zasnąć.

 

6.25

Ta godzina niezmiennie przypominała Papillonowi jeden szczególny poranek. To już dwa lata minęły od kiedy abba Motylion przyjął go na ucznia. A teraz…Teraz Papillon musi raz jeszcze zawalczyć o to, żeby tym uczniem pozostać. Włożył w miarę eleganckie spodnie i t-shirt we wzrory moro. Prawdopodobnie wybór był podświadomy. Szedł na wojnę. Zapmniał, że będzie ją toczył w kurii a tam nie noszą moro tylko sutanny. Jednak na tak błahe sprawy Papillon nie zważał. Trzeba było wygrać tę bitwę.

Kwadrans przed jedenastą zadzwonił sekretarz.

– Chciałem tylko przypomnieć o spotkaniu z Księdzem Biskupem. Czy jest Pan w drodze?

– Tak. Jestem już na miejscu.

– To zapraszam. Może uda się rozpocząć spotkanie wcześniej.

Dopiero wtedy Papillon zorientował się, że w zasadzie nie wie co biskupowi powie. Kości Papillona zostały rzucone. I to przez niego samego. Na pożarcie. Czy jakoś tak…

11.00

Sekretarz wyszedł na powitanie. Zaraz po wejściu do kurii Papillon zrozumiał, że koszulka moro słabo kompouje się z ogromnymi portretami biskupów, marmurową posadzką i antyczną sofą. Ale to go w zasadzie nastroiło dobrze.

Nie tak dobrze nastroiło to sekretarza. Szczególnie kiedy Papillon po słowach powitania zapytał o możliwość skorzystania z toalety. Skonfudowany sekretarz wskazał mu osobistą toaletę biskupa. Inne toalety były na piętrze. Papillon do toalety poszedł, z niemałą radością.

„Skorzystałem z biskupiej toalety. Ilu może to powiedzieć?! „

Z mokrymi jeszcze rękami Papillon wyszedł. W tym samym momencie ze swojego biura wyszedł biskup. Moro biskupa nie przestraszyło. To był dobry prognostyk.

-Zapraszam! – biskup uśmiechał się od ucha do ucha. Co więcej, na przywitanie podał rękę i nie puszczał jej przez kolejnych kilkanaście sekund. Papillon i to potraktował za dobry start.

-Proszę usiąść. – biskup wskazał Papillonowi kolejną już antyczną sofę. Sam widok Papillona w eleganckich spodniach i koszulce moro musiał biskupowi wystarczyć za wiele słów. Jednak jakieś słowa należało wypowiedzieć. Podczas godzinnej rozmowy Papillon na przmian to śmiał się i płakał. Mówił o duchowych zmaganiach, trudnościach i nadziejach. O niepewności jutra i smutku z powodu odejścia. Wyrzucał z siebie słowa, których absolutnie nie miał w planie. Mówienie Papillona zmęczyło. Zrobił pauzę. Biskup słuchał wszystkiego uważnie, śmiał się z Papillonem, cierpliwie patrzył na łzy, potakiwał. Podczas pauzy biskup zapytał :

-Rozumiem, że chodzi o to, że chce Pan wrócić do pustelni i spróbować raz jeszcze?

-Tak!

– Dobrze. Załatwione. Może coś dobrego z tego wyjdzie. No to teraz pobłogosławię.

Papillon padł do stóp biskupowi, pochylił głowę. Biskup położył swoje apostolskie ręce i modlił się w milczeniu. Po biskupim błogosławieństwie Papillon wstał. Biskup popatrzył na przejętego Papillona serdecznie i powiedział:

-Proszę robić to, co Pan robi. A może Pan Jezus się ucieszy.

A reszta, reszta oczywiście nie jest milczeniem. Przecież to wszystko musiał Papillon opowiedzieć abbie. Ale dopiero za piętnaście minut.

 

 

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: