W parterze. /Magdalena Sędkiewicz/

Magdalena Sędkiewicz

„W parterze”

Ja też nie wiem, gdzie jest moja broń. Za późno, by jej szukać.

Początek walki często nie prowadzi do takiego końca. Każdy z przeciwników, w ochraniaczach, z mieczem w ręce, stara się jak najszybciej zdobyć na przeciwniku punkt. Czasem jednak walka nie idzie tak pomyślnie.

Czasem zmaganie kończy się w parterze. Już nie stoisz w postawie szermierczej, lecz tarzasz się po ziemi, próbując uzyskać przewagę nad przeciwnikiem. Często nie wiesz, gdzie leży twój miecz, a mózg, zalewany adrenaliną, koncentruje się na przetrwaniu. Świat zewnętrzny nie istnieje.

Ja też nie wiem, gdzie jest moja broń. Za późno, by jej szukać. Wiem, gdzie jest przeciwnik i wiem, że tarzam się po ziemi, choć sił jest coraz mniej. Walczę o przetrwanie.

***

Od dziesięciu lat żyję od jednostki chorobowej do jednostki chorobowej. Od dwóch lat znów moje życie wyznaczają kolejne lekarskie wizyty. Nawet już nie chwalę się kolejnymi diagnozami. Po pierwsze – komu? Po drugie – po co?

Ci, którzy ze mną idą już kawałek drogi wiedzą, że cierpię. Inni wykruszyli się. Albo ja się odcięłam. Bo teraz świat stał się zerojedynkowy. Albo ktoś pomaga mi w przetrwaniu, albo nie. Jeśli pomaga – zrobić zakupy, posprzątać, albo jest ze swoją wspierającą obecnością – jest w moim świecie. Innych mniej lub bardziej dyskretnie spławiam. Tym, którzy zostali, nie potrzeba tłumaczyć – co mi jest, na czym to polega, jak pomóc, jak nie zaszkodzić bardziej.

Oswoiłam się już z tym, że ciągle jest źle, ciągle coś nie tak, zmienia się tylko numerek w klasyfikacji chorób ICD-10 i zmienia się leczenie. Objawy i tak paraliżują moje życie. Żyję w stanie ciągłego przemęczenia, doświadczając od miesięcy bólu fizycznego, z którym nie był w stanie na długo rozprawić się ani fizjoterapeuta (choć jego działanie pomagało na chwilę) ani terapeuta (z którym pożegnałam się bez żalu, gdy okazało się, że oddziaływanie psychologiczne niewiele pomaga). Brak sił nie pozwala na dłuższą pracę, na realizowanie pasji, na cokolwiek poza walką o mycie się, sprzątanie mieszkania i robienie zakupów.

A z tyłu jest ból psychiczny. Spowodowany nie tylko przeciągającym się fizycznym cierpieniem, ciągłą kuratelą lekarzy, rozgoryczeniem, że drugi człowiek i nie potrafi, i nie chce zaufać mi w mojej ocenie zdarzeń tylko uważa, że wie lepiej jak ja się czuję. Spowodowany też tym, jaka jestem, tą nadzwyczajną wrażliwością, nadwydajnością umysłu, której nie potrafię ujarzmić, a w obojętnym świecie nie widzę sensu pracy nad sobą.

To, co inni po prostu mają w głowie, ja próbuję zdobyć krok po kroku – ucząc się, jak odrzucać niepotrzebne bodźce „ręcznie”, bo w przypadku mojej konstrukcji układu nerwowego wielu obserwacji czy myśli nie odrzucam automatycznie. Organizm nie jest w stanie. Muszę go nauczyć. Tylko… czy warto?…

Jest jeszcze ból duchowy. Pytania, czy warto żyć w świecie, w którym mogę krzyczeć, mogę tupać nogami, mogę milczeć – nieważne jest, co zrobię, czy wołam o pomoc tak, jak inni chcą, czy nie… Czasami jest odzew, jest pomoc, ale ten odzew gaśnie tak szybko, jak zapałka. Ciężko jest się ogrzać zapałkami. A jeszcze ciężej jest mówić innym, że ich wyobrażenia o tym, że jest mi ciepło jak pod kołderką mają się nijak do rzeczywistości, w której mam tylko zapałki i nadzieję, że nie skończę jak dziewczynka z zapałkami.

***

Przeczytałam niedawno o sobie, że jestem bardzo prężnie działającą osobą. Informacje sprzed kilku lat, gdy jeszcze wierzyłam w swoją dziennikarsko – pisarską przyszłość, od dawna są już nieaktualne. Ten świat przestał istnieć. Ten świat został potrzaskany na kawałki i nie mam sił ich zbierać. Nie chcę. Po co? Dla kogo?

Jestem w momencie, gdy nie słucham już diagnoz, lecz patrzę, co jest wyzwaniem na teraz i próbuję przetrwać kolejny dzień. Nie patrzę już, kim byłam i kogo kiedyś poznałam, bo to tylko przypomina, że ja chciałam trochę głębszej więzi, a dla innych byłam tylko współpracownikiem, który był i już go nie ma. Nie ten, to inny. A ja tak bardzo potrzebowałam obecności, poczucia, że moja walka ma jakiś sens, bo obok są inni. Że mogę zaufać, że gdy będzie ze mną gorzej, telefon nie będzie milczał.

I tego nie mam. Telefon milczy. Jest pustka. Uczę się żyć z ciszą.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że nie jestem pępkiem świata. Nie jestem, zgadzam się. Ale tak samo jak ci zdrowi mam swoje marzenia, pragnienia, chcę pracować, chcę podróżować. A nie żyć pomiędzy łóżkiem, łazienką, zlewem w kuchni oraz lodówką. I krzyczę. I milczę. I znów – nieważne, co robię, zostaje to opatrznie zrozumiane.

Inni może i wchodzą do mojego świata, ale uważają, że mogą się swobodnie poruszać bez mapy. A tymczasem mapa jest niezbędna, by dostrzec to, co najważniejsze… By móc spotkać się ze mną.

***

Czuję, że leki jednak działają, i choć wciąż jestem zmęczona, to mam siłę na coś więcej – na to, by wyjść do kina czy zadbać inaczej o odpoczynek, by czasem spotkać się ze znajomą, odezwać się mailowo. Jednak w obliczu zderzenia z obojętnością po raz kolejny pytam siebie o sens mojej egzystencji.

Czemu jeden ze współpracowników nawet nie zapytał, czemu odeszłam z jego firmy? Planuje jakieś ankiety by dowiedzieć się, jak postrzegają jego firmę dawni współpracownicy. Czy jestem gorsza? A może nie chce usłyszeć tego, co chcę powiedzieć, bo może być to dla niego niewygodne? Czemu inny współpracownik został obojętny wobec mojego odejścia? Czy moja chęć pracy nie wystarczała mu? Mam tak wiele do zaoferowania… ale potrzebuję wsparcia, by się nie pogubić w tym obojętnym świecie.

***

Może zamiast mówić dobre rady i twierdzić, że cierpię na własne życzenie, warto zadać mi pewne pytania… Inne niż: czemu jeszcze nie zrobiłaś tego co może ci pomóc, czemu się nie ogarniesz? Może warto dowiedzieć się, czemu mówię o obojętnym świecie? Czemu nie widzę sensu? Co by musiało się stać, żebym zobaczyła ten sens?… Jak można mi w tym towarzyszyć? Nie – prowadzić mnie za rączkę. Towarzyszyć…

Cierpienie jest tajemnicą, którą każdy, kto się z nim mierzy, rozumie i odkrywa na swój sposób. Ci, którzy go nie przeszli, albo zamietli je pod dywan, będą długo rozprawiać. Ci, którzy weszli w cierpienie i dali się Bogu choć trochę w tym cierpieniu przemienić, po prostu są. Owszem, też mówią. Ale jednocześnie uczą się.

Tkwię więc w moim parterze, jedynie trwając przy Bogu i próbując dostrzec tych, których do mnie posyła. Nie jest ich wielu.

Pocieszam się, że Gedeon mógł mieć wielotysięczną armię, a jednak poszedł bojować z Madianitami mając ze sobą trzystu żołnierzy. Najwyraźniej i u mnie jest podobnie. Mogło by być więcej ludzi w tej walce. Ale czy wtedy mój powrót do zdrowia mogłabym, w mojej ludzkiej słabości, przypisać Bogu?

Dodaj komentarz

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: