Przemeblowanie.

Przemeblowanie

Wielokrotnie na rekolekcjach słyszymy: „Bóg działa na tyle, na ile Mu na to pozwalamy”. W chrześcijańskim życiu wiele zmagań toczy się wokół stawiania Jezusa na pierwszym miejscu. Zdarza się, że przez długi czas walczymy ze sobą, by w jakimkolwiek wymiarze życia pozwolić Bogu na przemeblowanie.

Zastanawialiście się kiedyś, co może się stać, gdy da się Bogu carte blanche?

Carte blanche

Wakacje to czas wyjazdów. Mnie także, mimo rozlicznych przeciwności, udało się wybyć. Pomimo moich oporów — jeden z wyjazdów był wyjazdem rekolekcyjnym.

Na miejscu młodzi ludzie i wspólnota z którą czuję się emocjonalnie związana. Był to błogosławiony czas, pełen modlitwy, ciszy, ale i rozmów. Nie brakowało również zmagań.

Jednego wieczoru w czasie adoracji organizatorzy zachęcali, by powierzyć Jezusowi sprawy, które są dla nas trudne, ważne, z którymi się zmagamy — aby dać Jemu przestrzeń do działania. W koszyczku stojącym przed ołtarzem można było złożyć kartę z zapisaną konkretną sprawą. Można było również złożyć kartkę pustą — symbol zawierzenia całego życia.

Biała, czysta kartka. Carte blanche. Symboliczna zgoda na wszystko. Złożona nie po raz pierwszy, i — mam nadzieję — nie po raz ostatni.

Przenikasz mnie.

Zawierzanie Bogu to proces. Proces, w którym powoli odrywamy się od własnych chęci (a czasem zachcianek), wyobrażeń, pomysłów, dając przestrzeń Bożej woli, Bożym zamysłom. Czasem — z pomocą łaski — jest to jedno wydarzenie, które „zmienia wszystko”. Częściej jednak jest to proces. Nawet jeśli oddaliśmy Bogu życie, zawierzyliśmy je na rekolekcjach czy w modlitwie osobistej — za tą decyzją idzie jej codzienne podejmowanie, odkrywanie na nowo, walka o jej zachowanie.

Za każdym razem decyzja ta będzie wyglądała inaczej. W porywie emocji będziemy gotowi poświęcić wszystko. Potem jednak przychodzi moment, gdy Bóg mówi: „sprawdzam”. Nie po to, by komukolwiek coś udowadniać, przecież Bóg wie wszystko:

„Panie, przenikasz i znasz mnie,

Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.

Z daleka przenikasz moje zamysły,

widzisz moje działanie i mój spoczynek

i wszystkie moje drogi są Ci znane.” (Ps 139, 1-3)

Duchowe zmagania, „sprawdziany” są po to, byśmy mogli zobaczyć, czy rzeczywiście jesteśmy w stanie zaufać, zawierzyć. Byśmy mogli duchowo wzrastać.

Jako ludzie lubimy żyć w wygodnej iluzji. Jednak dopiero widząc siebie w świetle prawdy możemy dostrzec, jak bardzo potrzebujemy Bożej łaski; dopiero wtedy możemy świadomie i w rosnącej wolności budować relację z Bogiem.

Zawierzenie.

Zawierzenie to codzienna decyzja. Czasem łapie mnie lęk, że praca nie układa mi się tak, jak bym chciała. Że wciąż żyję samotnie. Że bliscy mi ludzie przeżywają utratę zdrowia. Że ja tracę kolejne podpórki, kolejne rzeczy, sprawy, kontakt z ludźmi, którym ufałam bardziej niż Bogu. Jednak w tych i w wielu innych momentach próbuję zawierzyć.

Co oznacza słowo „zawierzyć”? Dla mnie to działanie tak, jakby wszystko zależało ode mnie, ale modlenie się tak, jakby wszystko zależało od Boga. To rezygnacja z nadmiernej troski, z niepotrzebnego zastanawiania się nad sytuacjami, które w ogóle mogą się nie wydarzyć. Przewidywanie jest ważne, ale pesymistyczne nastawienie, „czarnowidztwo” niekoniecznie wpisuje się w duchowy rozwój. Bywa wręcz blokadą, która nie pozwala dostrzec Bożej troski o nas.

Iść.

Kiedy zawierzyłam Bogu swoje życie po raz pierwszy, nie wiedziałam, co robię i co z tego wyniknie. Podjęłam decyzję, która wydawała się być jedyną słuszną. Wciąż, gdy patrzę w przyszłość, widzę ciemność.

Zawierzenie pozwala mi zaufać na tyle, by każdego dnia iść dalej, za rękę z Bogiem. By iść przez ciemność, nie wiedząc, co mnie czeka. Na razie były moje pobyty w szpitalu, choroba Babci, poważny uraz innej bliskiej mi osoby. Były dalsze zmagania z pracą, z relacjami, kolejne mniejsze i większe uzdrowienia z pozostałości po depresji. Były i zmagania duchowe, których natury i konieczności jeszcze nie rozumiem.

Nie raz zaciskałam zęby i pracowałam dalej. Nie raz miałam ochotę walić ręką w ścianę, by wyrzucić z siebie złość. Nie raz chciałam zrezygnować z modlitwy. Nie raz płakałam, gdy po wielu dniach nieustannej walki czułam, że nie mam już na nic siły.

A jednak wtedy, gdy wydawało mi się, że już nie potrafię iść dalej, przychodziła łaska. Czasem kilka minut modlitwy dawało mi tak wiele sił, jak niegdyś tygodniowy urlop.

Powoli kolejne sfery mojego życia zostają dotknięte przez Boga. Czasem tylko delikatnie, jak ścieranie kurzy podczas porządków. Zazwyczaj jednak porządnie — meble wylatują przez okno, skuwane są tynki, zrywana podłoga. Czasem jest spokojnie, zwykle jednak przeżywam burze z piorunami. Trwa przemeblowanie w moim życiu.

Nie wiem, dokąd prowadzi. Nie znam tej drogi. Nigdy nią nie szłam. Sama bym jej nie wybrała. Ale to, co było dotychczas, nie wystarczyło. Przyszedł czas na zmianę. Na tę carte blanche.

Patrzę wstecz i widzę, jak wiele się zmieniło. Patrzę w lustro i nie poznaję siebie. Spojrzenie twardsze. Pełne determinacji, ale i spokoju. Wola walki, ćwiczona zdecydowanie lepiej niż niegdyś mięśnie.

Nie ma już moich oczekiwań; są tylko nieśmiałe prośby opatrzone komentarzem: „jeśli taka jest Twoja wola”. Próbuję na bieżąco interpretować znaki i podążać za tym, co pokazuje mi Bóg. Nie jest łatwo, ale już nawet się nie zastanawiam, czy mogło by być inaczej.

Wreszcie zaczęłam nieść swój krzyż codzienności. Nieść z Chrystusem.

***

W ramach przemeblowania kolejne moje plany posypały się jak domek z kart. Ale jest we mnie spokój. Zarządzanie kryzysowe działa u mnie na wysokim poziomie — sprawy najpilniejsze zostały ogarnięte na bieżąco. Mogę teraz nadrabiać kilkumiesięczne zaległości — wreszcie jest przestrzeń do działania.

Nie wiem, co przyniesie jutro, ale nie myślę o tym. W końcu sam Pan mówi:

„Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 34)

Dodaj komentarz