Abba Motylion i…życie na kocią łapę.

-Osioł! Ale ze mnie osioł! -mruczał do siebie Papillon klęcząc przed rozbitym kubkiem i rozlaną kawą.  -Zachciało się i ciastka i kawy…-fuknął.

Papillon już tydzień gościł w gospodarstwie niedaleko rodzinnego domu abby Motyliona. Przyzwyczaił się do komarów. Walczył z nimi bronią chemiczną. Z abbą spotykał się co dwa dni. Na brewiarz i lekturę duchową. Był już Klemens Rzymski. Przyszła pora na Ignacego z Antiochii.

Papiloon przystanął przed drzwiami abby. Kury, świeżo skoszona trawa i aromat kawy.

-Dobrze, że jesteś Papillon! Dziś nie będzie Ignacego. Musisz się przygotować do obłóczyn!

-Abba?!

-A co, dziecko, chciałeś ze mną mieszkać w pustelni bez zobowiązań? Taki nowoczesny monastycyzm? Pomieszkajmy sobie ze sobą i z Panem Bogiem, tak na kocią łapę ale żadnych ślubów..? Ja wiem Papillon, dzisiaj trudno podejmować decyzje, przeskoczyć płot i pozbawić się tego, co po drugiej stronie, ale nie ma sensu, żebyś zostawał w pustelni, jeśli nie jest to twoje miejsce. Jeśli nie potrafisz podjąć decyzji, mogę dać ci więcej czasu, ale pamiętaj….życie na kocią łapę nie może trwać wiecznie. Jeśli to narzeczeństwo, postulat to przychodzi pora, kiedy się kończy.

Papillon zamarł. Właściwie nie zastanawiał się, co dalej. Przyszedł do pustelni, zderzył się z rzeczywistością, poobijał się raz i drugi. Tak, przyzwyczaił się już do rytmu, wczesnego wstawania, liturgii no i …kawy z abbą. Ale obłóczyny? Śluby? O tym nie myślał.

-Papillon?

-Taaaaaa…

-Chyba musimy porozmawiać…

Abba przewidywał, że młody Papillon spanikuje. Wiedział, że do tej pory codziennie robił wszystko jakby z rozpędu, na paliwie początkowego zapału. Fervor novitius.

-Teraz?

-Teraz. Siadaj.

Papillon potulnie zajął miejsce na kanapie.

-Po co przyszedłeś do pustelni?

-No…Chciałem być jak abba. Nie wiem, chyba…

-A dlaczego zostałeś do teraz?

-No nie wiem, jakoś tak.. Wiedziałem, że są śluby, widziałem, że tak to idzie…ale jakoś nie wydaje mi się,żebym był gotowy…

-Dobra odpowiedź, Papillon…czas zacząć o tym myśleć…No, weź ze sobą ten fragment komentarza do Reguły św. Benedykta.  Bierz i zmykaj. Pojutrze kawa!

-Tak…pewnie, dziękuję…

Papillon siadł na fotelu w swoim rustykalnym pokoiku, westchnął i zaczął czytać…


„…którzy nie w pierwszym zapale zakonnej gorliwości” – Święty Benedykt nie lubi takich niedojrzałych porywów. Wiemy, że on sam zaczął swe nawrócenie od życia pustelniczego, znał je więc dobrze z własnego doświadczenia. Wiedział, że takie życie dla dusz wybranych ma dużo uroku i ponęt, ale wiedział też, ile kryje w sobie niebezpieczeństw w postaci pokus, złudzeń, porywów wyobraźni.


 

-Hmm. No..

 


 

Powiedział ktoś, że mnich, to jak wino – im starsze, tym lepsze. Czy więc św. Benedykt potępia, ów fervor novitius? – nie, bo dzięki niemu dusza się oczyszcza, chętnie przyjmuje uwagi, napomnienia. Ale ten fervor nie wystarczy do życia samotnego, przyszły pustelnik musi się dobrze wprzód doń przygotować w życiu wspólnym. Prawdziwi pustelnicy i za czasów św. Benedykta byli rzadkością, bo nawet tacy, jak św. Antoni, przyjmowali do siebie uczniów.

 


-Dziś już nie dam rady…kurczę, za dużo…dobra, nieszpory..

Nie odmówił tego dnia komplety. Zasnął z brewiarzem w ręku.

„ Po co tu przyszedłeś? Po co…” pytanie wracało jak bumerang. „Po co przyszedłeś….po co….”

 

Zasnął.

P.S./za pointę dziękuję Marcinowi Budnemu/

Abba Motylion i...-3

 

Dodaj komentarz