Abba Motylion miał wielu uczniów.
Było grono tych najbliższych. Szczęśliwcy mogli zawracać starcowi głowę o każdej porze dnia i nocy. Ba, dostali od niego na to oficjalne pozwolenie i oficjalnie tego pozwolenia nadużywali.
Było też grono tych, którzy stali nieco dalej i którym starzec pomagał wtedy, kiedy było to potrzebne.
A to minister tego czy owego, a to gospodyni domowa, gorliwe damy z wyższych sfer, pobożne niewiasty z okolicznych miasteczek, taksówkarz, znany aktor, nieznany pisarz, nawróceni dziennikarze, wszystkie napotkane dzieci ( te bezpardonowo wpychały się na listę uczniów poza kolejką), sędzina, cały klub motocyklistów, piekarze i lekarze. Co to była za gromadka!
Wszyscy oni przyczyniali się do tego, że abba Motylion mógł wykuwać codziennie na nowo, w pocie czoła, swoją świętość.
Zawiadywanie tym różnobarwnym i nieprzewidywalnym często gronem nie należało do najłatwiejszych. Sędzia w rozterce, mama w panice, dziecko w drodze, gospodyni zakochana, mąż zazdrosny, narzeczona zniechęcona, minister zapłakany. Tu niewiasta wpada w ekstazę, tam taksówkarz wpada we wściekłość. A wszyscy bardzo liczą na szybką pomoc.
Wśród licznego grona bliższych uczniów był jednak jeden szczególny.
Na imię mu było Papillon. Wysoki, o dużych ciemnych oczach, łagodnych rysach twarzy, trochę niezgrabny w ruchach i z pozoru nieco dziecinny. W towarzystwie zawsze roześmiany, błyskotliwy, gorliwy w pracy i szczery w modlitwie. Uczniowie abby Motyliona powiedzieliby, że wiedzą, czego się można po Papillonie spodziewać. I tego też od niego oczekiwali, za to też bardzo go lubili.
Czasem jednak w oczach Papillona uważny obserwator mógł wychwycić smugę cienia. I to, co dla uczniów abby Motyliona było oznaką zmęczenia Papillona, dla starca było widocznym znakiem cierpienia i walki, którą tak dobrze znał. Ten cień, ledwie dla innych zauważalny, był częstym i nieproszonym gościem w pustelni jego drogiego ucznia.
Kiedy inni uczniowie toczyli boje raczej na zewnątrz, Papillonowi przyszło staczać bitwy w ukryciu przed światem. W samotności swojej pustelni Papillon walczył z ciemnością. A walka często wydawała się nierówna. Bywało, że nie wychodził całymi dniami, nie jadł, nie spał. Po takich dniach Papillon nie mógł się ruszyć, nie potrafił rozmawiać, nie potrafił się nawet modlić.
Świadkiem i obrońcą Papillona był wtedy starzec. Kładł się nocami przed drzwiami pustelni swojego ucznia. Mówił do niego, nawet kiedy ten nie odpowiadał. Przynosił przysmaki i zostawiał pod celą, śpiewał cicho i się modlił.
Dlaczego abba Motylion wyróżniał swego tak często wędrującego w ciemnościach ucznia?
Dlaczego nie zbeształ go, nie pogonił? Dlaczego pozwalał mu na słabość, a często nawet na pozorną niewdzięczność i ostre słowa?
Odpowiedź to, być może, nie to, czego się spodziewasz, drogi czytelniku.
Odpowiedź jest w Ewangelii.
«Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników». Mk2,17
Abba Motylion i… by Aleksandra Eysymontt is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License.