Abba Motylion od kilku dni planował ekstradycje. I to wielokrotną. Nie była to jednak sprawa polityczna. Nie bacząc na złą pogodę i nienajlepszy wzrok starzec z mozołem umieszczał szmaty nasączone naftą w tunelach nielegalnych imigrantów. Imigranci robili podkopy, chowali się, uciekali. Starzec tunele zatykał. I tak dzień po dniu. Mimo żmudnej pracy na twarzy starca malowało się zadowolenie. Dobrze wykonana praca przynosiła efekty. Krety uznały ogródek przy pustelni za teren wrogi i brały krecie nogi za kreci pas.
– Papillon! Papillon! Chodź zobaczyć!
-Aj! Abba! Nie muszę patrzeć. Wystarczy powąchać. Mnie też chce abba zafundować ekstradycje?
-No wiesz?! Ciebie wystawię jedynie za próg jak nie przestaniesz narzekać. Jak tam?
-Jak tam, jak tam…no…fatalnie!
-Hm. Papillon! Za próg?
-Abba! Ta praca w mieście….abba wie, jak jest.
Papillon od kilku dni chodził do miasta sprzedawać to, co zrobili bracia w pustelni. I od tych kilku dni po powrocie z miasta dopadał go paraliż. Wracał i godzinami patrzył w ścianę. Modlić się nie potrafił, czytać nie mógł, o pisaniu nie było mowy. Opuszczał modlitwy, nie potrafił wyjść z celi, jadł resztki i to byle jakie. Wyczerpanie psychiczne odebrało mu siły fizyczne. Leżał albo siedział. Przed oczami wyświetlał mu się film z miasta: ruch, hałas, klaksony, telefony. Śniły mu się rozmowy o mieście i w mieście. Był ciałem w pustelni, ale umysł produkował coraz to nowe wersje przeszłości adaptując ją na potrzeby lęków o dzień kolejny. To była męka. I abba Motylion o tym wiedział. Abba Motylion wiedział też, że ta męka musi jeszcze potrwać, więc starał się zając Papillona czymkolwiek innym.
-Słyszałeś, że zostaje z nami ojciec Cumullus? Przyjechał wczoraj.
-Słyszałem. Abba! Ale co mam zrobić?!
-Ojciec Cumullus jest wspaniałym mnichem.
-Na pewno. Ale co ja mam zrobić?!!!
Papillon był tak skoncentrowany na katordze ostatnich dni, że pewnie wiadomość o przyjeździe Ojca Świętego przeszłaby niezauważona. Lęk, zmęczenie a nawet wycieńczenie powodowały, że uczeń przestał słuchać.
-Ty, dziecko, idź i się zrelaksuj. I pomódl się za mnie. Dostałem kilka bardzo trudnych spraw do rozwiązania. I nie mam pojęcia jak sobie z nimi poradzić.
-Dobrze, ale…
Papillon nie usłyszał. Tak bardzo był zajęty sobą, swoim światem, trudem.
-Papillon…pamiętaj. Wielki Post. Może Pan Bóg chce, żebyś tak właśnie przeżył Wielki Post? Przypomnij sobie modlitwę Pana Jezusa w Ogrójcu.…hmmm. Jakbyś mnie potrzebował – jestem.
Ostatnie słowa starca dotknęły czułej struny w sercu Papillona. Młody uczeń, mimo duchowego niemowlęctwa, miał pragnienie Boga. Pragnienie naśladowania Chrystusa. Wielki Post. Wielki Post. Czy pot, który oblewał Papillona na samą myśl o pójściu do miasta może, choć w niewielkim stopniu, być prawdziwą szansą na Wielki Post?
Z tą myślą Papillon odwrócił się na pięcie, jakby nieco spokojniejszy, łagodniejszy. Jego serce biło miarowo. Czy niespodziewana mała papillonowa męka może, w przedziwny sposób, stać się trampoliną miłości? Czy może przynieść owoce? Czy może być wielkopostną – postną- potrawą? Pozostawało oczekiwanie.
Słońce pochyliło się nad zmęczonym Papillonem. Chłód wieczoru przyniósł ulgę zatroskanemu sercu abby Motyliona. Zbyt dobrze wiedział, z jakimi potworami mierzy się jego uczeń. Sam mierzył się z nimi wszystkimi. Demony nie śpią. Kiedy na polanie usłanej pustelniami dokonywało się dobro, kiedy dobro miało być niesione do miasta, za rogiem i pod łóżkiem czaiło się zło – jak lew ryczący- szukając kogo pożreć. Był wtorek. Czas modlitwy na zakończenie dnia. I czytanie w niej:
Bądźcie trzeźwi, czuwajcie. Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu.
1 P 5, 8-9
Abba Motylion i… by Aleksandra Eysymontt is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License