Po ostatniej monastycznej wersji Sturm und Drang Periode kurz na dróżkach między pustelniami osiadł. Jak w klasycznej scenie z westernu, kiedy bandytów już albo jeszcze nie ma, dla tubylców jest zbyt gorąco żeby się kłócić a szeryf wreszcie ma okazję schować strzelbę i wyciągnąć nogi na taborecie na ganku. I pić herbatę.
Tak właśnie zrobił abba Motylion po ostatnich walkach uczniów ze sobą i z nim samym. Spod śniegu tu i ówdzie wychynął pączek. I cała delegacja prymulek. Forpoczta nowego. Maleńka a zapowiadała spełnienie się wielkich nadziei.
I tak było w pustelni. Tam, gdzie do tej pory rozsiadał się smutek i zniechęcenie teraz – radość
– Abba! Czyli jak teraz?
– Tak, jak na samym początku, dziecko. Kawa, modlitwa, praca, modlitwa i znów kawa, modlitwa, praca, modlitwa. I pamiętaj, że praca to też ma być twoja modlitwa. I kawa też. Wszystko. I dziękuj. Za wszystko dziękuj, Papillion. Rozumiesz?
-Jakby. No ale. No. A jak mnie smutek znów chwyci?
-Ignoruj.
-Jak? Abba?! Dopada i nie puszcza!
-Ignoruj jak szczekającego psa na łańcuchu. Poszczeka, ale nic nie zrobi. Jeśli nie podejdziesz.
-Aa..hm. Taaaa. No to idę.
– Z Bogiem, dziecko. Pamiętaj. Jakby co, to jestem.
-Wiem, Abba. Czyli pies…no tak. Hm… pies….
Droga do pustelni Papilliona prowadziła przez jeden niewielki pagórek, wzdłuż wiejskiej drogi. Trzeba było przejść przez młyn i ominąć pasące się krowy. Po drodze Papillion mruczał: „Wstać rano, przygotować kawę, pomodlić się, przygotować do pracy, pracować, modlić się, zjeść, modlić się i pracować. Dziękować za wszystko. Pies na łańcuchu.Nie zajmować się smutkiem i całą ciemną resztą. Psy na łańcuchach. Otrzepać pióra. Pies na łańcuchu. Warczy….bestia wredna. Nie podchodzić……”
Papillion trening rozpoczął od razu. Tak spreparowana codzienna „dieta” okazała się dla niego zbawienna. A i abba Motylion z niej skorzystał. Uczeń nie nękał starca. Ten mógł wreszcie chodzić na różańce, jeść czekoladki, spokojnie się golić ( bez obawy, że mu uczeń przerwie w połowie), czytać i w ogóle trochę odpocząć.
Smętne spojrzenia napełniło światełko, iskra, promyk. I Papillon zmienił się nie do poznania. Oczy błyszczały mu jak dawniej, krok był znów sprężysty, modlitwa gorliwa, ręce zajęte pracą. Myśli wypogodniały. Twarz zajaśniała. Papillon przestał się gorączkowo zajmować tym, czego mieć nie może i co mu nie wychodzi. Zajął się prostymi sprawami.
Abba Motylion westchnął. Smutek jest wrogiem nadziei. Wiedział to nie od dziś. Jak wielu jego uczniów i tych, którzy do niego przychodzili to ludzie ubrani w szaty smutku…Jak łatwo plączą się kroki, kiedy jesteśmy w nią ubrani. Jak trudno dostrzec wtedy ścieżkę nadziei….
Nadzieja ma wielką moc. Przemienia, rozświetla, niesie życie.
Abba napisał przed pustelnią i wymruczał do siebie: „Trzymaj się nadziei Ty, który stąd wychodzisz!”.
Potem poszedł przed pustelnię Papillona i zawiesił mu taki napis na drzwiach.
TRZYMAJ SIĘ NADZIEI
TO I ONA SIĘ CIEBIE CHWYCI
Abba Motylion i… by Aleksandra Eysymontt is licensed under a Creative Commons Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Na tych samych warunkach 4.0 Międzynarodowe License